Autor: Dydycz Agnieszka
Strony: 320
Format: 32x23
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Rok wydania: 2016
Sam tytuł kojarzył mi się z zupełnie inną treścią, jakby lekko pikantniejszą. Książka napisana bez szczegółów, gdyż wszystko jest zwięźle i na temat, umysłem ścisłym. Podtytuły trafnie i starannie ukazujące wydarzenia dnia, ciekawe i oryginalne.
Książka napisana w formie dziennika, w którym 35 letni Marcin- doktor rehabilitacji medycznej opisuje swoje i pacjentów rozterki. Przedstawia nam nieco nudne i przewidywalne życie, komentuje i żali nam się na samotność. Zdradza nam kilka faktów z przeszłości, lecz głównie akcja toczy się tu i teraz. Nie pojawiają się jednak daty i nie zaobserwowałam żadnych opisów przyrody, by móc przynajmniej samemu nakreślić choćby porę roku. Trochę mi tego zabrakło, nie ukrywam, wolałabym wiedzieć w jakim okresie aktualnie toczy się akcja. Rozpoznajemy tylko dni tygodnia, którymi zaczyna się każdy rozdział, nowa myśl, nowy dzień, nowe wyzwania i potyczki doktora Marcina, zapracowanego i samotnego, ojca pięcioletniego Jerzego. Główny bohater uwielbia swoją pracę, która to daje mu wiele satysfakcji, lubi również przeżywać i zamyślać się o życiu swoich pacjentów. Czasem życie pacjentów wydaje się ciekawsze od życia głównego bohatera. Osiągnął w życiu to, co chciał, rehabilituje ludzi, a nawet prowadzi własną działalność. Myśleć by można, że jest spełniony przynajmniej zawodowo, jednak on wcale tak nie myśli, ciągle mu czegoś brakuje, ciągle ma coś czeka. Choć się do tego wprost nie przyznaje, brakuje mu rodziny, kobiety, która zapewniłaby mu stabilizację i ciepło rodzinne. Mimo iż główny bohater ma syna, z którym spędza prawie każdy weekend, zazdrości innym w koło, którzy układają sobie życie. Marcin stoi w miejscu, ma sto myśli na sekundę, jednak nie potrafi na stałe nic zmienić,by ruszyć z miejsca.
Przez całą książkę czekałam na przełom, aż się coś wydarzy i całkowicie odmieni zwroty akcji. Tak się jednak nie stało, zabrakło mi happy endu. Marcin wprawdzie niespodziewanie podejmuje poważną decyzję pod koniec książki, jednak jest ona trochę wymuszona sytuacją w pracy. Ucieka do innego, ale znanego mu już świata, zostawia wszystko, czy wróci?
Zbyt dużo przekleństw, które z początku nawet zabawnie pasowały bohaterowi, póki nie zaczął ich nadużywać, gdyż w ogóle nie przejmuje się on czytelnikiem, owego pamiętnika w końcu ma nikt nie przeczytać. Zbyt dużo nawiasów, w których bohater odmienia wyrazy, czasem trafnie, a czasem nie. Podejrzewam, że auror miał na celu ukazanie luźnego sposobu bycia bohatera, przypominając nam, że nikt nie jest nieomylny, jednak co za dużo to nie zdrowo. Będąc wzrokowcem, chciałabym bardziej ufać książce. Książka napisana jednak lekkim językiem, szybko się ją czyta, opowiada o życiu wielu osób, wiele historii zapewne czytelnik skojarzy ze swym życiem. Książka dla każdego, ale przede wszystkim byłaby wspaniałym prezentem dla osoby o zawodzie rehabilitanta :)